Wczesna pobudka, posiłek i w drogę. Jak już wspominaliśmy, od Monte Carlo zaczęły się niedomagania sprzęgła. Dlatego codziennie rano, dopóki skrzynia się nie nagrzała poruszaliśmy się na „dwójce”, nie mogąc zmienić biegu. Trwało to ok. 30 min. Nieraz tworzyły się za nami spore kolejki. W każdym dogodnym miejscu przepuszczaliśmy samochody, żeby zbytnio nie tamować ruchu. Trzeba przyznać, że kierowcy byli bardzo wyrozumiali, nawet często byliśmy pozdrawiani tylko nie wiem czemu środkowym palcem. Co kraj to obyczaj…
Niebawem byliśmy już w Barcelonie. Nie mogło zabraknąć postoju przy Sagrada Familia. Trzeba przyznać, że robi ogromne wrażenie. Świątynia zaprojektowana wg. projektu Antoniego Gaudiego jest w budowie już od 1882 roku, ale końca prac nie widać. Końca świata też nie. Wieczorem tego samego dnia przyjechaliśmy do Miami Platja, gdzie byliśmy umówieni z naszym przyjacielem Augustino. Mieszkał 200 m od plaży, więc niezadługo kąpaliśmy się już na Costa Dorada. Potem upragniona kolacja i spanie na łóżku…